Zimą w centrum Warszawy patrzy się
w górę! Jest bowiem coś gorszego niż dziura czy kupa. Tym czymś jest sopel lodu.
Tudzież cały blok lodu, który w każdej chwili może spaść na głowę nie tylko
nam.
Urodzenie dziecka zmieniło moje
postrzeganie miasta nie tylko w poziomie, ale i w pionie. Mam wrażenie, że nigdy
specjalnie nie przejmowałam się tym co mieści się na dachach kamienic. Pędziłam
– o tak, kiedyś p ę d z i ł a m! – patrząc przed siebie, kątem oka
lustrując chodnik, w sumie jednak patrząc przed siebie. I o ile ostatnia zima
była litościwa, o tyle poprzednią spędziłam na omiataniu wzrokiem
dachów.
Slalom gigant w warunkach zimowych
miejskich?
Grupa A - budynki, z których mało
co spada. Droga jest względnie przejezdna dla wózka. Najczęściej jadę po
odgarniętym chodniku, a jedynie wyjątkowo po fragmentach lodu, które siłą rzeczy
spadają na wąską ścieżkę, gdyż śnieg składowany jest na bardziej oddalonej od
krawędzi dachu, a tym samym bezpieczniejszej dla przechodniów części chodnika.
Problematycznym jest połączenie ze sobą dwóch punktów A, gdyż, zadziwiającym
zbiegiem okoliczności, najczęściej oddzielone są one od siebie obiektami z grupy
B. Stosowane przeze mnie tricki to:
-
przejście na drugą stronę ulicy - często
niemożliwe z uwagi na zaparkowane pojazdy i walające się hałdy śniegu czy też
zaparkowane hałdy śniegu i walające się pojazdy (bo jedne od drugich trudno
odróżnić).
-
pokonanie pewnego odcinka trasy środkiem
jednokierunkowej ulicy, co z przyczyn zupełnie niezrozumiałego dla mnie braku
solidarności zmotoryzowanych z pieszymi nie spotyka się z pozytywną reakcją tych
pierwszych.
Grupa B - budynki, z których rzadko
coś spada, ale regularnie wisi, ewentualnie nigdy nie spada, ale jak już spadnie
to… W obu tych przypadkach administrator, uprzedzając wypadki, może – nie musi –
zabezpieczyć teren biało-czerwoną taśmą. Jeśli zabezpieczy, rozpoczynam –
oczywiście w przypadku niemożności odwołania się do powyższych tricków
ewentualnie z uwagi na wrodzone każdej matce lenistwo i wygodnictwo –
poprzedzony drobiazgową kalkulacją z kategorii „pięćdziesiąt na pięćdziesiąt”
(czyli: „spadnie – nie spadnie”) ryzykowny bieg pod soplami i zwałami, któremu
niejednokrotnie towarzyszy zaplątanie się we wzmiankowaną taśmę. Jeśli nie
zabezpieczy – jak wyżej, może z mniejszym poczuciem winy wywołanej rwaniem taśmy
i ogólnym pozostawaniem w niezgodzie z przyjętą normą (taśma – nie włażę). Co
więcej, i w sumie jest to zrozumiałe, również i tu matka kierująca wózkiem może
spotkać się z negatywnym odzewem ze strony kierujących innymi pojazdami
ewentualnie kogokolwiek bądź mającego w tym interes jakikolwiek bądź, w
szczególności mającego na uwadze dobro pchanego w wózku dziecka.
Oczywiście, nieszczęścia chodzą
parami, np. topografia z meteorologią. Wiem już w jakie dni matka wyjeżdżać
wózkiem absolutnie nie powinna. A jeśli już bezwarunkowo musi, to oby spotykało
ją takie, tytułem przykładu, nieszczęście, że gdy administracja jej własnej
kamienicy nie dopełni obowiązku regularnego odśnieżania (koszty, koszty…),
nieodpowiedzialnej matce uda się powrócić po zsunięciu się śniegu i lodu z
dachu, a jedynym, który ucierpi w następstwie tych wydarzeń będzie parapet jej
okna.
Kończę apelem do Straży Miejskiej:
Szanowna Straży! Z uwagi na przejściowe trudności w wystawianiu mandatów za
nieopłacenie parkingu w okresie zimowym (samochody są tak zasypane śniegiem, że
nie bardzo wiadomo po której stronie szyby, o ile w ogóle, znajduje się dowód
wniesienia opłaty) apeluję o znalezienie sposobu na wystawianie mandatów za
nieodśnieżone dachy. Zimowy pejzaż będzie wdzięcznym obiektem fotograficznym, a
śródmiejscy wózkowicze będą Wam wdzięczni za okazaną – z góry –
pomoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz