czwartek, 17 maja 2012

Zima w wielkim mieście

Gdzie patrzy się idąc? Przed siebie? Pod nogi? Krzywy chodnik i te, no…
Zimą w centrum Warszawy patrzy się w górę! Jest bowiem coś gorszego niż dziura czy kupa. Tym czymś jest sopel lodu. Tudzież cały blok lodu, który w każdej chwili może spaść na głowę nie tylko nam.
Urodzenie dziecka zmieniło moje postrzeganie miasta nie tylko w poziomie, ale i w pionie. Mam wrażenie, że nigdy specjalnie nie przejmowałam się tym co mieści się na dachach kamienic. Pędziłam – o tak, kiedyś p ę d z i ł a m! – patrząc przed siebie, kątem oka lustrując chodnik, w sumie jednak patrząc przed siebie. I o ile ostatnia zima była litościwa, o tyle poprzednią spędziłam na omiataniu wzrokiem dachów.
Slalom gigant w warunkach zimowych miejskich?
Grupa A - budynki, z których mało co spada. Droga jest względnie przejezdna dla wózka. Najczęściej jadę po odgarniętym chodniku, a jedynie wyjątkowo po fragmentach lodu, które siłą rzeczy spadają na wąską ścieżkę, gdyż śnieg składowany jest na bardziej oddalonej od krawędzi dachu, a tym samym bezpieczniejszej dla przechodniów części chodnika. Problematycznym jest połączenie ze sobą dwóch punktów A, gdyż, zadziwiającym zbiegiem okoliczności, najczęściej oddzielone są one od siebie obiektami z grupy B. Stosowane przeze mnie tricki to:
- przejście na drugą stronę ulicy - często niemożliwe z uwagi na zaparkowane pojazdy i walające się hałdy śniegu czy też zaparkowane hałdy śniegu i walające się pojazdy (bo jedne od drugich trudno odróżnić).
- pokonanie pewnego odcinka trasy środkiem jednokierunkowej ulicy, co z przyczyn zupełnie niezrozumiałego dla mnie braku solidarności zmotoryzowanych z pieszymi nie spotyka się z pozytywną reakcją tych pierwszych.
Grupa B - budynki, z których rzadko coś spada, ale regularnie wisi, ewentualnie nigdy nie spada, ale jak już spadnie to… W obu tych przypadkach administrator, uprzedzając wypadki, może – nie musi – zabezpieczyć teren biało-czerwoną taśmą. Jeśli zabezpieczy, rozpoczynam – oczywiście w przypadku niemożności odwołania się do powyższych tricków ewentualnie z uwagi na wrodzone każdej matce lenistwo i wygodnictwo – poprzedzony drobiazgową kalkulacją z kategorii „pięćdziesiąt na pięćdziesiąt” (czyli: „spadnie – nie spadnie”) ryzykowny bieg pod soplami i zwałami, któremu niejednokrotnie towarzyszy zaplątanie się we wzmiankowaną taśmę. Jeśli nie zabezpieczy – jak wyżej, może z mniejszym poczuciem winy wywołanej rwaniem taśmy i ogólnym pozostawaniem w niezgodzie z przyjętą normą (taśma – nie włażę). Co więcej, i w sumie jest to zrozumiałe, również i tu matka kierująca wózkiem może spotkać się z negatywnym odzewem ze strony kierujących innymi pojazdami ewentualnie kogokolwiek bądź mającego w tym interes jakikolwiek bądź, w szczególności mającego na uwadze dobro pchanego w wózku dziecka.
Oczywiście, nieszczęścia chodzą parami, np. topografia z meteorologią. Wiem już w jakie dni matka wyjeżdżać wózkiem absolutnie nie powinna. A jeśli już bezwarunkowo musi, to oby spotykało ją takie, tytułem przykładu, nieszczęście, że gdy administracja jej własnej kamienicy nie dopełni obowiązku regularnego odśnieżania (koszty, koszty…), nieodpowiedzialnej matce uda się powrócić po zsunięciu się śniegu i lodu z dachu, a jedynym, który ucierpi w następstwie tych wydarzeń będzie parapet jej okna.
Kończę apelem do Straży Miejskiej: Szanowna Straży! Z uwagi na przejściowe trudności w wystawianiu mandatów za nieopłacenie parkingu w okresie zimowym (samochody są tak zasypane śniegiem, że nie bardzo wiadomo po której stronie szyby, o ile w ogóle, znajduje się dowód wniesienia opłaty) apeluję o znalezienie sposobu na wystawianie mandatów za nieodśnieżone dachy. Zimowy pejzaż będzie wdzięcznym obiektem fotograficznym, a śródmiejscy wózkowicze będą Wam wdzięczni za okazaną – z góry – pomoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz