czwartek, 5 stycznia 2012

O matkach-cwaniaczkach i lewych zwolnieniach

Przez media przetacza się ostatnio dyskusja o zwolnieniach lekarskich dla ciężarnych, a raczej o ich nadużywaniu, bo przecież „ciąża to nie choroba” więc po co zwolnienie (nie mówimy tu o sytuacji, gdy zagrożenie ciąży stwarza konieczność leżenia czy wręcz zadomowienia się na oddziale patologii ciąży, ale o w sumie prawidłowo przebiegających ciążach, spędzanych częściowo lub w całości na L4). Na głowy „matek-cwaniaczek” sypią się gromy, głos zabierają politycy, eksperci, pracodawcy, inni pracownicy (płci obojga), a także jako kategoria specjalna inne matki (nazwijmy je dla kontrastu „dzielnymi”: to te, które przez 9 miesięcy nie skalały się ani jednym dniem L4). 
 

W Wysokich Obcasach z 31.grudnia przeczytałam list od takiej „dzielnej” matki, w dodatku zatrudnionej w korporacyjnym dziale personalnym, dzięki czemu może ekspercko oszacować, że „95% kobiet bierze zwolnienie dzień po zrobieniu testu ciążowego”. Ta pani wyraźnie odcina się od „cwaniaczek” podkreślając, że jej uczciwość wobec systemu sięga dalej: nie tylko nie była na zwolnieniu przez całą ciążę, ale nawet jak dziecko już się urodziło i zdarzy mu się zachorować, to też nie bierze zwolnienia: po prostu angażuje do opieki ojca dziecka albo babcię. Oczywiście takie rozwiązania są raczej trudne do zrealizowania dla matek samotnie wychowujących swoje dzieci, albo dla pracujących na pełnym etacie babć i dziadków, albo po prostu dla kogoś, kto mieszka w innym mieście niż reszta rodziny, ale to drobiazgi – w ogóle inny temat. No więc wracając do wątku głównego – przeczytałam, i się nieco wkurzyłam. Ale nic to, myślę, zaraz mi przejdzie. 

Po czym przeczytałam drugi, wydrukowany obok pierwszego, list czytelnika na ten sam temat. I nie mogę się powstrzymać, żeby nie skomentować: brawo, nareszcie ktoś rozsądny! 

Otóż drugim czytelnikiem jest starszy pan, w dodatku – a jakże! – pracodawca, w którego firmie 99% pracownic spędziło ciążę na zwolnieniu lekarskim. Zaraz się zacznie, pomyślałam, ciąg dalszy aktu oskarżenia tych wstrętnych cwaniaczek z brzuchami, tym razem autorstwa kapitalisty-krwiopijcy, który przeliczy szybciutko, ile go takie L4 kosztuje. A tu niespodzianka. Bo pan starszy, zamiast oburzać się na swoje pracownice-naciagaczki, albo przechwalać, że jego żona/córka/synowa/sąsiadka to całą ciążę, bite 40 tygodni w pracy, i do szpitala prosto z fabryki wręcz pojechała, przedstawił sytuację taką, jaka JEST a nie taką, jaką przedstawiają nam media, a głosy czytelników i czytelniczek tychże mediów zdają się potwierdzać i jeszcze dodatkowo nakręcać. Bo proszę państwa nie jest tak, że (opierając się na estymacjach pani „dzielnej” kadrowej) 95% kobiet w wieku rozrodczym jest nałogowymi kłamczuchami i nie ma sumienia, oszukując, naciągając, kręcąc i cwaniacząc. Naprawdę! (inaczej musielibyśmy przyznać, że 95% naszego narybku dziecięcego wychowywanych jest przez patologiczne matki…). Te kobiety biorą te „nadmiarowe” zwolnienia w ciąży z jakiegoś powodu, i tym powodem jest chociażby nieelastyczność godzin pracy, kiedy potrzebują zwolnić tempa czy odespać, brak możliwości pracowania z domu kiedy czują się słabiej albo boli kręgosłup, nieprzestrzeganie przepisów kodeksu pracy dotyczących ciężarnych, nieprzyjemna (uwaga! eufemizm) atmosfera stwarzana przez emocjonalnie niedojrzałych szefów („jak mogłaś mi to zrobić, teraz taki kłopot z zastępstwem będzie!”), odsuwanie od zadań „bo ty się przecież i tak zaraz posypiesz”, i tak dalej, i tak dalej... Większość z nas to zna z własnych, niekoniecznie przyjemnych, doświadczeń zawodowych. 

Wracając do listu pana, którego z braku lepszych określeń nazywam „starszym”: otóż on w swej mądrości i przenikliwości przejrzał na wylot cały ten wstrętny mechanizm, cały beznadziejny system, który matki-cwaniaczki niejako produkuje. Bo winny jest system, a nie inne matki, i nie należy ulegać manipulacjom, że jest inaczej. Politycy mówiący przez różne media mają swoje interesy, swoje sprawy do załatwienia, a ostatnią z nich jest dobro ciężarnych obywatelek, i ich perspektywa na sprawy życiowe. Parę lat temu politycy wmawiali pielęgniarkom, że nie dostaną podwyżek bo w tym roku dostali je górnicy – zupełnie jakbyśmy mówili o jednym konkretnym banknocie, który może trafić tylko do jednej z dwóch kieszeni, a nie o budżecie, w którym naprawdę jest znacznie więcej możliwości przesunięć i oszczędności. I to politycy kreowali antagonizm miedzy tymi grupami zawodowymi. Podobnie dzieje się teraz: są te okropne matki-cwaniaczki, darmozjady i pasożyty, na które najeżdżają wszyscy, wytykając palcami, z uczciwymi matkami-dzielnymi na czele, i reszta płacących za ich wakacje uczciwych opodatkowanych obywateli. A potrzebny byłby nam dialog, żeby przedstawić politykom jednolite oczekiwania i wyzwania: co mają zrobić, żeby sytuacja wszystkich matek (tych ciężarnych i po ciąży, tych pracujących zawodowo i w domu, a nawet tych, które matkami jeszcze nie są!) była lepsza, i nie zmuszała do obchodzenia przepisów za pomocą lewych zwolnień. W jedności siła!

Dla polityków też mam dobre wieści: tak na próbę uelastycznijcie przepisy, otwórzcie parę żłobków i przedszkoli, po prostu ułatwcie kobietom życie, a zobaczycie, co się stanie z przyrostem naturalnym :)


PS. “Starszy pan” prowadzi w Bydgoszczy firmę B-Act, która otrzymała tytuł “Pracodawcy Regionu” w ramach programu wspieranego przez EFS. Gratulujemy :)
A więcej o dobrych praktykach można poczytać tu: http://pracodawcaregionu.pl/pracodawca_regionu.pdf

3 komentarze:

  1. A mnie trochę jednak zdenerwował ten tekst. A właściwie jeden wątek - spostrzeżenia na temat przyczyn oraz oficjalne poparcie dla nieuczciwych zwolnień L4 w ciąży…
    W obu ciążach pracowałam właściwie do końca. I bynajmniej nie chwalę się tym faktem specjalnie, bo jednak trochę mi głupio… Zarówno w pierwszej jak i drugiej ciąży, chodzeniu do pracy towarzyszyło nieustające poczucie, że nie tylko nie jestem normalna, nie jestem też bohaterką czy też dzielną mamą, jestem po prostu FRAJERKĄ! Przy drugiej ciąży, poza tym, że frajerką, to jeszcze wyrodną matką, która woli zostawić starsze maleństwo w rękach niani… W biurze, na widok mojej zaawansowanej ciązy, niemal codzienne reakcje były takie: „ojej, a ty co jeszcze tutaj robisz? do domu, wypoczywać”, „A czemu ty nie na zwolnieniu, masz okazję, korzystaj dziewczyno!”, „o rany po co ty tu siedzisz, nie masz co robić w domu?”. I u lekarza przy każdej wizycie: „na ile piszemy zwolnienie?” ja : „zwolnienie?, eee ..czy są jakieś wskazania…, zagrożenia? Nie powinnam pracować?”, „Nie, nic się nie dzieje, ale mogę wypisać..”
    A ja czułam się całkiem dobrze. Nie jakoś szczególnie dobrze (żeby nie było - ciąża to nie mój ukochany stan) ale miałam dużo energii, generalnie cieszyłam się, że będę miała dziecko i chętnie uczestniczyłam w życiu społecznym… . W pracy bywało różnie, czasem więcej roboty, czasem mniej, czasem trochę stresu, frustracji, czasem satysfakcji. Normalnie, jak w życiu. Radziłam sobie, tak samo jak przed ciążą. Dopiero pod koniec zrobiło się zdecydowanie gorzej, z wielkim brzuchem nie da się siedzieć dłużej niż pare minut (a praca siedząca niestety). Tam kłuło, tu bolało… Poczułam się rzeczywiście niezdolna do pracy. Tylko, że wtedy akurat już lekarze stanowczo odmawiali wystawienia zwolnienia. Bo ZUS mógłby się przyczepić. Ostatecznie jednak, na szczęście, na porodówkę jechałam z domu.
    No i tak analizując ten swój przypadek i sytuację większości bliższych i dalszych koleżanek (na palcach jednej ręki mogę policzyć takie, które pracowały w ciąży dłużej niż 3 miesiące), zastanawiam się czy rzeczywiście chodzenie na L4 w zdrowej ciąży bez powikłań, to wina SYSTEMU? A może jednak mentalności, uwarunkowań kulturowych? A także - braku świadomości , co do tego, jakie prawa i przywileje przysługują kobietom ciężarnym?
    Myślę, że kobiet w ciązy nie potrzeba już bardziej chronić. Więcej przywilejów może paradoksalnie obrócić się przeciwko nim. Lepiej skupić się na uświadamianiu, edukowaniu i promowaniu idei pracujących przyszłych mam (zarówno wśród pracodawców, jak i wśród samych mam), aniżeli walce o dodatkowe dla nich przywileje.
    Natomiast wracając do głównego wątku - lewym zwolnieniom mówię stanowcze NIE. Są nieuczciwe i to nie tylko w stosunku do pracodawcy, ale w stosunku do współpracowników, szefów, oraz – a może przede wszystkim - w stosunku do matek, które takiego zwolnienia RZECZYWIŚCIE potrzebują. Nie zgadzam się na popieranie, czy usprawiedliwianie nadużywania L4. I sądzę, że jest to niezgodne z, a nawet szkodliwe dla idei i poglądów głoszonych na tym blogu.
    Całym sercem popieram za to wszelkie postulaty zmian, zmierzających ku ułatwianiu rodzicom godzenia ról pracownika i rodzica, w tym szczególnie zmian w kierunku równouprawnienia (włączanie ojców – zarówno systemowo, jak i mentalnie). Ale to zupełnie inny temat, na inną rozmowę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy masz te "WO" i możesz w całości przeczytac list tego pana - warto, bo ja tu przedstawiam tylko jakiś wybrany fragment. Bo oprócz obnażenia mechanizmów chorego systemu, pan starszy pisze o rozwiązaniach ułatwiających rodzicom małych dzieci łączenie opieki z pracą (za to jego firma dostała nagrodę). I wprost pisze o tym, że u niego pracownik po urlopie macierzyńskim jest mile widziany, a jego doświadczenie na tyle cenne, że warto wspólnie z rodzicem (najczęsciej matką) zastanowić się, jak mozna optymalnie połączyć macierzyństwo z życiem zawodowym. Podobnie jest w ciązy - pracodawca dysponuje wieloma narzedziami (prawnymi czy organizacyjnymi), które mogłyby ułatwić kobietom w ciązy pracę do ostatnich chwil przed porodem. Ale ich zastosowanie jest raczej wyjątkiem niz regułą (jak podejrzewam, ten pan je w swojej firmie stosuje).

    Dla jasności: nie opowiadam się za zwiekszeniem kodeksowych uprawnień i przywilejów dla ciężarnych czy matek małych dzieci. Po pierwsze i tak jest ich sporo, ale przede wszystkim - to nic nie zmieni. Przepisy są od stosowania a nie od bycia :) No i równiez nie popieram instytucji lewych zwolnień jako takiej, ale nie uważam, żeby winą za ich nadmiar należało obwiniać "cwaniaczki", które na te zwolnienia chodzą. Bez zmian systemowych, a może tak jak piszesz - kulturowych, sytuacja pozostanie "chora", a przyrost naturalny - pełzający ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem na takim zwolnieniu od końca 3 miesiąca- właśnie z takich powodów, jakie Ty sama wymieniasz- kiedy wymiotowałam w pracy i po drodze do pracy, zatrzymując się co chwilę na poboczu drogi, poczułam, że albo ja, albo praca. Mogłabym i chciałabym siedzieć w domu i pracować.... ale prawie żadna polska firma nie jest do tego przystosowana.

    Że nie wspomnę o tym, że ze względu na swoje bezpieczeństwo przestałam dojeżdżać do pracy komunikacją miejską, a przesiadłam się na samochód- koszty dojazdu wzrosły ze 100 PLN do 450 PLN- czy ktokolwiek się tym zainteresował? Biorąc pod uwagę, że ze względu na ciążę mam też większe wydatki na lekarza i badania co miesiąc (bo na NFZ nic nie funkcjonuje) i muszę za coś skompletować wyprawkę do dziecka... z wypłaty nie zostawało mi zbyt wiele. Mam więc pracować dla idei? Skoro siedzenie w domu jest dla mnie tańsze i pozwala mi się położyć i zdrzemnąć co 2 godziny (co zalecił mi lekarz), a nie przysypiać przy biurku, to chyba nie ma o czym mówić.

    OdpowiedzUsuń