***
Dziecko mam. Wózek mam. Jadę. Pamiętam z czasów niewózkowych, że przy schodach koło British Council jest podnośnik. Podjeżdżam. Jest na dole. A co mi tam. Dziecko mam! Wózek mam! Jest dzwonek. Prawo mam! Dzwonię. Ochroniarz. Idzie po schodach. Nie może wjechać? Jak to o co chodzi? Dziecko, wózek, podnośnik, prawo! „Czy pani naprawdę chce, żebym ja to uruchomił?” „Oczywiście!” „Proszę panią. Ja to pani mogę uruchomić. To będzie jechało piętnaście minut w górę i piętnaście minut w dół. To jak? Dalej chce pani, żebym ja to pani uruchomił?”
Dziecko, wózek, podnośnik, prawo… Raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż! Spycham wózek na tylnych kołach.
Nauczona złym doświadczeniem próbuję się przebić przez Centrum LIM hotelu Mariott. Pamiętam z czasów niewózkowych, że tam są schody ruchome. Na pewno będzie winda. Nie ma? Pytam dla pewności. Nie ma. Ze schodów ruchomych raz omal nie spadłam. To może od Chałubińskiego? Co, nie ma windy? Schody są, nawet szerokie.
Raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż… Spycham wózek na tylnych kołach.
W podziemiu, koło McDonald’s widzę tabliczkę informującą o występowaniu podjazdu dla niepełnosprawnych w kierunku dworca. A skąd oni mieliby się tu wziąć?
***
Emilia Plater odpada. Chałubińskiego odpada. To może Marszałkowska? Pamiętam z czasów niewózkowych, że tam są podnośniki. Nadkładam drogi. Atakuję od flanki Forum/Novotel. Wsiadam. Acha, trzeba trzymać przycisk. I złożyć rączkę wózka, by zmieściły się dwie osoby dorosłe. Brudno i śmierdzi. Nieważne. Jadę! Jestem na dole.
Przyjechałam do toalety publicznej?
No dobrze, po prawej toaleta, po lewej wyjście. Przez drzwi. Przepycham wózek. Nie mogę przepchnąć. Macam, macam. Blokada. Otwieram. Wyjeżdżam. Zamykam. Powietrza. Wychodzę. Szlak przetarty. Wracam za jakiś czas.
Nie działa.
I tak to jest. Działa, nie działa, działa, nie działa. Spycham wózek, gorzej z wejściem. Czasem ktoś pomoże. Zaczyna bawić mnie zgadywanka: czy ktoś pomoże i kto? Pomaga sympatyczna, tleniona blondynka z różowymi ustami i turkusowymi pazurami (a może na odwrót). Nie pomaga „młody, wykształcony, z dużego miasta”.
Odkrywam, że mogę przejechać newralgiczny odcinek metrem lub tramwajem.
Któregoś dnia umawiam się z A. na stacji metra Centrum. Przyjeżdża zza Wisły. Spóźniona. Też z wózkiem. „Wysiadam z tramwaju, a to nie chodzi! Więc proszę o pomoc jakiegoś mężczyznę! I co? To Anglik! Tłumaczę słowami i rękami! Bardzo długo trwało zanim zrozumiał o co mi chodzi – że to nie chodzi!”
Odtąd umawiamy się z A. przy Kruczej.
Lato 2011. Podnośniki stoją przez dwa miesiące. Dzwonię do operatora. Rozmowa międzyplanetarna. Po miesiącu pojawia się kartka. Po kolejnych kilku rozpoczyna się remont. Jeżdżę metrem. Jeżdżę tramwajami. Finansowo jestem w plecy. Oszczędzam sobie za to rozczarowań. Zresztą mała już chodzi. Jeśli ostatecznie spycham lub wciągam wózek to przynajmniej pusty. Czasem mała płacze. Co tam. Popłacze, popłacze i przestanie.
Prawda, pani/panie (… - wpisać osoby odpowiedzialne)?
P.S.
Maj 2012. Remont Marszałkowskiej. Tramwaje nie jeżdżą. W centralnym punkcie miasta zamontowano nowe podnośniki. Raz podeszłam. Migotały im się takie małe, śliczne, czerwone światełka. Podnośniki stały i migotały.
Mała polubiła Ogród Saski. Podobno metro ma kursować bez zakłóceń. Windy w metrze psują się znacznie rzadziej.